Uwielbiam zimę! Uwielbiam ten cudowny widok oprószonych śniegiem gałęzi drzew, dzieciaki piszczące z radości na sankach z zaróżowionymi policzkami, które są lekko oszczypane od mrozu i świadczą to tym, że dzieciaki świetnie spędzają czas na świeżym powietrzu. Lubię zimę, kiedy mogę otulona ciepłym płaczem chodzić po cudownie chrupiącym śniegu. Ale widzę też jednocześnie, że moja coraz bardziej dojrzała cera, nie jest mi do końca wdzięczna za zbyt długie przebywanie na powietrzu w bardzo niskich temperaturach. Ale znalazłam krem, który pozwolił mi rozwiązać niektóre problemy związane z przebywaniem w iście arktycznych warunkach.
Call me later od MIYA Cosmetics znalazłam wśród gamy 4 kolorowych i fantastycznych kremów, stworzonych przez duet dwóch polskich dziewczyn. O pierwszym z nich, z jakim miałam styczność pisałam w poście o różanej pielęgnacji cery wrażliwej -
TUTAJ klik - okazał się u mnie absolutnym hitem i wiem, że do niego jeszcze będę wracać. Krem, który dzisiaj ma swoje 5 minut jest znacznie bardziej treściwy niż jego bratni krem w wersji różowej. Podoba mi się to, bo znalazłam coś odpowiedniego na sezon jesienno - zimowy.
Krem ma bogatą i treściwą konsystencję, co czuć podczas jego aplikacji na twarzy - bo choć praktycznie od razu się wchłania, to mimo wszystko zostawia na niej lekki i przyjemny odżywczy film, który nie ma nic wspólnego z tłustą powłoką, jakie potrafią zostawić na twarzy niektóre kremy. Jest to z pewnością zasługa w dużej mierze masła shea oraz gliceryny, które są dość wysoko umieszczone w składzie kremu. Dodatkowo w składzie znajdziemy m.in. pantenol, olejki jojoba, witaminę E i prowitaminę B5. Ten lekki film jaki krem zostawia na twarzy jest świetną ochroną cery na wietrze i mrozie, co osobiście przetestowałam podczas wyprawy z córką na sanki - nasmarowałam chwilę przed wyjściem z domu twarz kremem i zauważyłam, że podczas pobytu w niskich temperaturach moja cera nie zareagowała tak ostro na mróz i wiatr zaczerwienioną cerą, jak to miało miejsce w przypadku innych kremów - czułam, że krem zdecydowanie lepiej poradził sobie w niskich temperaturach w przeciwieństwie do swoich kolegów po fachu.
Równie dobrze krem zachowuje się solo, jak i nałożony pod podkład - nie powoduje jego rolowania i wydaje mi się, że wpływa zbawiennie na cerę w przypadku podkładów z tendencją do jej wysuszania, z czym ja osobiście miałam problemy. Według mnie krem pozwala niwelować nadmiernie przesuszenie, stanowiąc idealną bazę pod makijaż, szczególnie ten mocniejszy.
Jeśli czuję, że moja cera ma gorszy okres i staje się bardziej kapryśna, podrażniona i przesuszona, funduję jej kompres z kremu na noc, nakładając jego grubszą warstwę. Po nocy z takim odżywczym okładem moja cera jest sprężysta i odżywiona, poprawia się jej koloryt i staje się lepiej nawodniona.
Dużym atutem kremu jest także jego higieniczna aplikacja - krem wyciskamy z miękkiej tuby, dzięki czemu nie wprowadzamy bakterii do środka, jak może się to zdarzyć podczas nabierania kremu ze standardowego opakowania jakim jest słoiczek.
Zapach kremu jest też bardzo neutralny i delikatny, wyczuwam w nim lekkie nuty świeżego prania i morskiej bryzy.
Rewelacyjna jest też cena, w stosunku do jakości kremu i jego pojemności - opakowanie 75 ml kosztuje 29,00 zł.
A Wy miałyście już przyjemność stosować któryś z 4 kremów marki MIYA Cosmetics?
Do następnego!