środa, 27 kwietnia 2016

Neutrogena | Soczysta moc grejpfrutów w walce z niedoskonałościami i suchą cerą - czy aby na pewno?

Neutrogena | Soczysta moc grejpfrutów w walce z niedoskonałościami i suchą cerą - czy aby na pewno?
Wiecie, że grejpfruty znacznie ułatwiają nam walkę ze zbędnymi kilogramami? A wiecie też, że doskonale wpływają na poprawę stanu naszej skóry? Bardzo lubię wszelkie owoce cytrusowe, uwielbiam pomarańcza, plasterek cytryny i limonki dodane do szklanki wody, oraz wieczorną porcję soczystego grejpfruta. Taka dawka witaminy C dostarczona w świeżych owocach pomaga nam regenerować skórę od wewnątrz i wzmacnia organizm. Włączenie do pielęgnacji naszej cery kremu z dodatkiem witaminy C będzie swoistą kropką na i. Czy jednak takim uzupełnieniem okazał się krem Neutrogena Visibly Clear Pink Grapefruit?


Obecna w pestkach cytrusów witamina C tonizuje naszą skórę i działa na nią odprężająco, pomaga jednocześnie wzmacniać słabe naczynka krwionośne, więc idealnie sprawdzi się u osób, które się z tym problemem zmagają. Pomaga także walczyć z niedoskonałościami cery, gdyż podrażnienia łatwiej się goją a istniejące blizny się rozjaśniają. 

No tak, po kremie który zawierałby w swoim składzie ekstrakt z grejpfruta spodziewałabym się wiele. Niestety, Neutrogena różowego grejpfruta ma tylko w nazwie kremu i zapachu.

Skład: Aqua, Glycerin,Propylene Glycol, Cetyl Alcohol, C12-15 Alkyl Benzoate, Stearyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Peg-100 Stearate, Salicylic Acid, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Chamomilla Recutita Extract, Mentthyl Lactate, Cetyl Lactate, Cocamidopropyl Pg-Dimonium Chloride Phosphate, C12-15 Alkyl Lactate, Dimethicone, Sodium Isostearyol Lactylate, Propylene Glycol Isostearate, Alcohol Denat, Isopropyl Alcohol, Myristyl Alcohol, Palmitic Acid, Stearic Acid, Benzalkonium Chloride, Methylparaben, Prophylparaben, Ethylparaben Phoenoxyethanol, Parfum.



To, co mnie urzekło w tym kremie, to fantastyczny zapach świeżo wyciśniętego soku z grejpfruta, bardzo świeży i orzeźwiający, niezwykle energetyczny zastrzyk na dzień dobry, który bardzo mi przypadł do gustu. Dodatkowo po nałożeniu miałam odczucie lekkiego chłodzenia i mrowienia, które było dla mnie dość dziwnym doświadczeniem, ale nie mogę powiedzieć, że działało to na negatywną ocenę produktu. 



Niestety, poza owocowym zapachem i specyficznym chłodzeniem i mrowieniem nie zauważyłam dodatkowych atutów kremu, jeśli chodzi o działanie na mojej suchej i delikatnej cerze. 
Sadzę, że krem lepiej sprawdzi się u tych z Was, które mają cerę tłustą bądź mieszaną. Krem bowiem wchłania się natychmiast po nałożeniu do całkowitego matu, a ja jednak wolę, kiedy kremy pozostawiają moją cerę pokrytą lekkim nawilżający filmem, bądź subtelnie rozświetloną. 
Nie zauważyłam także specjalnego nawilżenia po stosowaniu tego kremu, a praktycznie już go kończę.
Dodatkowo nie był wydajny, musiałam trochę produktu nałożyć na twarz, żeby ją wystarczająco pokryć. Wydaje mi się też, że dość tępo się rozprowadzał.
Tubka 50ml kremu kosztuje w granicach 22 zł. 

Moja ocena kremu? 2/5 pkt

Znacie najnowszą serię Neutrogeny?

Do następnego!

piątek, 22 kwietnia 2016

Wiosenne nowości w szafie

Wiosenne nowości w szafie
Każda nowa pora roku wiąże się  u mnie z generalnym przeglądem zawartości garderoby, podczas której robię selekcję rzeczy i wyrzucam wszystko to, co już przestało na mnie pasować lub też jest zniszczone i nie nadaje się do dalszego użytku. Po opróżnieniu szafy,  przychodzi ta przyjemniejsza część - wypełnienie jej nowymi rzeczami. Ostatnio większość odzieży kupuję on-line, jest to dla mnie bardzo duża wygoda i komfort, gdy nie muszę tracić czasu w zatłoczonej kolejce w stacjonarnym sklepie. Zresztą widać rosnącą tendencję do tej formy sprzedaży,kolejne sklepy wprowadzają także u siebie opcję zakupów on-line, co mnie absolutnie nie dziwi.
Większość moich zakupów, które dzisiaj Wam pokazuję, także została zakupiona przez Internet.


Malinowy flauszowy płaszcz i beżowa pikowana kurtka chodziły za mną już dłuższy czas. Obie świetnie leżą i są genialnym wiosennym okryciem. Płaszcz zdaje egzamin przy bardziej eleganckich stylizacjach, a kurtka jest ciekawym uzupełnieniem sportowego stroju.
Płaszcz kupiłam na seelfieroom.pl za cenę 80,00 zł a beżową pikowaną kurteczkę udało mi się kupić w Pepco za 49,00 zł.



Zauważyłam, że moja szafa wymaga uzupełnienia w spodnie, a ostatnio moją ulubioną wersją są jegginsy. Te z H&M sprawdzają się u mnie idealnie, a ostatnio na stronie były bardzo atrakcyjne ceny, więc naprawdę było w czym wybierać. Ze spodniami troszkę zaszalałam. 


Spodnie w odcieniach jasnego i ciemniejszego jeansu chyba nikogo nie zdziwią - jeans to ponadczasowa klasyka  a jeansowe tregginsy to mój must have od kiedy zaczęłam z nimi swoją odzieżową przygodę. Dodatkowo mają z tyłu kieszenie, więc prezentują się jak zwykłe jeansy z tym wyjątkiem, że mają wygodną gumkę w pasie. Obie pary kosztowały 29,90 zł.


Kolejne tregginsy w kolorze pudrowego różu idealne wpisują się w wiosenną aurę - kosztowały 59,90 zł. Popielate spodnie z przeszyciami o długości 7/8 z dosyć cienkiego materiału będą świetne, jak zrobi się już naprawdę ciepła wiosna. Cena była okazyjna bo te również kosztowały 29,90 zł 




Ostatnie spodnie w graficzny biało - granatowy wzór za 59,90 zł tak mi wpadły w oko, że wiedziałam, że muszą być moje. Mają elegancki krój i będą się idealnie komponowały z granatowymi szpilkami z Zary, które znalazłam na allegro za 129,00 zł 

A jak Wasze wiosenne uzupełnianie szaf?

Do następnego!

środa, 20 kwietnia 2016

Wiosna z Yankee Candle

Wiosna z Yankee Candle
Świece, słoje, podgrzewacze, woski zapachowe. Czy jest wśród  Was choć jedna, która nie ma w swoich zbiorach zapachowych umilaczy do domu? Wątpię...Nie ma nic przyjemniejszego, niż po długim, ciężkim dniu usiąść wieczorem delektując się chwilą ciszy i spokoju po całodniowej bieganinie w uspokajającym aromacie, unoszącym się w naszym domowym zaciszu. 

Od dłuższego czasu najchętniej sięgam po woski Yankee Candle. Jednak w ostatnim czasie moja kolekcja została prawie całkowicie wypalona, więc postanowiłam kupić kilka nowych zapachów, ale tym razem zamiast cięższych zimowych aromatów, postanowiłam postawić na te lekkie, bardziej kwiatowe i wiosenne.



Honey Glow - już dawno się nad nim zastanawiałam. Niezwykle ciekawe wydawało mi się połączenie wody kolońskiej z miodem. Czy to się może udać? Owszem może i to na bardzo wysokim, aromatycznym poziomie. Wosk roztacza przyjemną, ciepłą aurę,  która kojarzy mi się z zachodzącym słońcem u schyłku lata. Odrobinę męski, przy tym absolutnie nienachalny. Lekko słodki, z nutką wanilii i szczyptą przypraw. 


A Child's Wish - eksplozja wiosennej świeżości i soczystości. Bardzo świeży, lekki i dziewczęcy zapach. Ulubione kwiaty zebrane w jeden wielki bukiet z odrobiną porannej rosy z wiosennej łąki. Pozycja obowiązkowa, dla każdej, która chciałaby wnieść odrobinę wiosny w domowe zakamarki. 


Champaca Blossom - bardzo elegancki zapach, bogaty aromat luksusowych kwiatowych perfum w ciepłe wiosenne dni. Głęboki aromat magnolii to to, co rozchodzi się po naszym mieszkaniu po odpaleniu wosku. Nie ma w nim żadnych przenikających się aromatów, wyczuwam czyste, intensywne kwiatowe nuty. Jeden z bardziej kobiecych zapachów Yankee Candle.




A jakie są Wasze ulubione zapachy godne polecenia?

Do następnego! 


poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Denko | 2/2016

Denko | 2/2016
Witam we wpisie dotyczącym zużytych w minionym czasie kosmetyków. W poście znajdziecie kosmetyki zarówno te pielęgnacyjne jak i kolorówkę. Dzisiaj pojawi się też kilka hitów i kitów - jeśli jesteście zainteresowanie, zapraszam do dalszej części posta. 


Odbiegając lekko od tematu - znalazłam ostatnio uroczą, biało-szarą skrzyneczkę w Pepco i postanowiłam użyć jej do zdjęć. Na co dzień trzymam w niej obok łóżka książki i babskie pisma :) 


Yoskine normalizujący żel przeciwzmarszczkowy - znalazłam go w face&look boxie i bardzo mi przypadł do gustu. Choć był skierowany do cery normalnej i mieszanej, na mojej suchej też się sprawdził. Dobrze oczyszczał twarz i dawał sobie doskonale radę z usuwaniem makijażu. Czułam po jego zastosowaniu, że cera jest dobrze odświeżona i oddycha. Nie zauważyłam za bardzo efektów przeciwzmarszczkowych ale też od samego początku na to nie liczyłam. Dużym jego atutem był świeży zapach morskiej bryzy.

Dove szampon daily moisture 2w1 - szampony dove należą do jednych z moich ulubionych, włosy wyglądają po nich najlepiej. Ta wersja szczególnie mi odpowiada, bo wzbogacona odżywką nadaje włosom połysk, miękkość i witalność. Na pewno po niego jeszcze sięgnę.

Farmona Pure Skin Therapy płyn micelarny do twarzy - moje tegoroczne odkrycie o którym poczytacie TUTAJ, jeden z najlepszych płynów micelarnych jakie miałam, dostałam go w prezencie. Dostępny był w Naturze, ale niestety nie mogę na niego trafić.



Rimmel Wake me up podkład rozświetlający - przez wiele z Was chwalony, u mnie niestety się nie sprawdził. Choć działanie miał dobre, był lekki i fajnie rozświetlał, powodował u mnie wysyp niedoskonałości na twarzy. Początkowo myślałam, że to efekt wywołany zmianą codziennej pielęgnacji, niestety po wykończeniu podkładu i odstawieniu go, problem znikł. Dla mnie podkład okazał się totalnym niewypałem. Dodatkowo na końcu zaczął mnie wysuszać. 

Rimmel Wake me up tusz do rzęs - tutaj zupełne przeciwieństwo - na moich rzęsach spisywał się rewelacyjnie, ładnie je rozdzielał i wydłużał, do tego miał fantastyczny ogórkowy zapach i głęboki czarny kolor. Tusz dla mnie jest hitem i mam zamiar do niego niebawem wrócić. 

Catrice liquid camouflage - korektor najlepszy z najlepszych, chyba jedyny, który potrafi zakryć moje okropne sińce po oczami. Do tego był lekki, nie obciążał delikatnej skóry wokół oczu i dodatkowo ładnie rozświetlał ich okolice. Kolejny hit w mojej kosmetyczce. Niestety bezskutecznie próbuję kupić kolejne opakowanie, ale ciągle jest stacjonarnie wykupiony, nad czym niezmiernie ubolewam. 


Gliss Kur odżywka w sprayu - zawsze stoi u mnie na półce w łazience, bo żadna odżywka do tej pory nie ułatwia mi rozczesywania włosów tak jak ta. Zmieniam jedynie za każdym razem rodzaj.

Pantene odżywka w sprayu - również była całkiem niezła, jednak jej pojemność jest dość mała i szybko opakowanie zrobiło się puste. I choć również się sprawdziła, raczej będę wracać do tej pierwszej. 

Gliss Kur ultimate resist szampon do włosów - mam w stosunku do niego mieszane odczucia. Miałam wrażenie, że nie mogę go dokładnie wypłukać z włosów, przez co były zbyt dociążone i bardzo przyklapnięte. Zdecydowanie wolę bardziej lekkie szampony.


Tołpa żel-pianka do mycia twarzy - dosyć długo zajęło mi jego skończenie, był bardzo wydajny - odrobina wystarczyła do oczyszczenia twarzy. Żel w kontakcie z wodą rzeczywiście zamieniał się w piankę, jednak według mnie pienił się za bardzo. Piany było dość dużo i sporo czasu zajmowało jej zmycie. W dodatku był bardzo mocno perfumowany i trochę mi to w nim przeszkadzało. Oczyszczał twarz dobrze i nie powodował uczucia ściągnięcia. 

Lirene ultranawilżający płyn micelarny - czy rzeczywiście taki ultra to raczej bym polemizowała, z demakijażem też nie radził sobie jakoś szczególnie. Znam o wiele lepsze płyny micelarne, więc z tym już na przyszłość dam sobie spokój. 

Ziaja tonik nagietkowy - tani, delikatny i sprawdzony. W kwestii toników nie lubię przepłacać, bo mają jedynie przywrócić odpowiednie pH naszej skóry, a ten sprawdza się  w tej roli idealnie. 


Isana antyperspirant - zawsze mam go w torebce, bo dobrze odświeża w ciągu dnia, pachnie bardzo świeżo i jest śmiesznie tani

Rexona invisible antyperspirant- rzeczywiście, zostawia mniej białych śladów, ale wydaje mi się mniej skuteczna niż wersja aloesowa, którą lubię najbardziej.


Garnier Miracle Sleeping Cream - jeden z lepszych drogeryjnych kremów jakie miałam przyjemność stosować. Dobrze regenerował skórę podczas snu, po przebudzeniu była miękka i sprężysta. Krem ma konsystencję budyniu o zapachu winogronowym.

Hean krem ze śluzem ślimaka - niestety Hean znacznie lepiej wypada, jeśli chodzi o kolorówkę. Z kosmetykami pielęgnacyjnymi raczej powinien dać sobie spokój. Krem działanie miał praktycznie żadne. Nawet specjalnie nie nawilżał. Zmęczyłam go z trudnością.

A jak Wasze zużycia?

Do następnego!


czwartek, 14 kwietnia 2016

Bielenda make-up fixer mist | Mgiełka utrwalająca makijaż

Bielenda make-up fixer mist | Mgiełka utrwalająca makijaż
O zbawiennych właściwościach produktów utrwalających makijaż przekonałam się po raz pierwszy, kiedy miałam wykonywany mój ślubny makijaż. I choć z początku do tego typu wynalazków podchodziłam dość sceptycznie, tak takie rozwiązanie okazało się świetnym wyjściem w upalny leni dzień, kiedy makijaż miał przetrwać do białego rana. 
Kiedyś w moje ręce trafiła mgiełka utrwalająca makijaż z e.l.f, o której pisałam tutaj. Produkt się u mnie sprawdził, ale postanowiłam po udanej przygodzie z tą mgiełką wypróbować tego typu produkty z innych firm.  
Z Bielendą mam dobre doświadczenie, ich produkty się u mnie sprawdzają, więc kiedy zobaczyłam w ich asortymencie Make-up Fixer mist, czyli mgiełkę utrwalającą makijaż i to w dodatku w dobrej cenie, postanowiłam się w nią zaopatrzyć.


Produkt zamknięty jest w poręcznej, przejrzystej plastikowej butelce o pojemności 75 ml. Płyn jest jasnozłoty, tak jak etykietka na butelce i przez to całość bardzo dobrze prezentuje się wizualnie i współgra, a to jest dość istotna rzecz, bo produkt powinien przyciągać nasz wzrok. Butelka zakończona jest wygodnym aplikatorem, który aplikuje na twarz równomierną porcję mgiełki. 


To co pierwsze mnie zaskoczyło, kiedy zastosowałam ją po raz pierwszy, to bardzo ostry zapach..... lakieru do włosów - dosłownie. Wiem, że dla wiele z Was może okazać się zbyt drażniący, jednak ten specyficzny aromat po jakiś czasie na szczęście się ulatnia. 


Samo działanie produktu jest natomiast bardzo dobre. Mgiełka sprawia, że podkład przywiera lepiej do naszej cery, a nałożone warstwy podkładu, bronzera czy różu ładnie się ze sobą stapiają. Zauważyłam, że mgiełka widocznie przedłuża trwałość produktów nałożonych na twarz, przez co nie ścierają się tak szybko w ciągu dnia i potrafią przetrwać dobre 8h bez poprawek. Ja dodatkowo mam tendencję do dotykania twarzy w ciągu dnia, więc u mnie mgiełka sprawdza się w 100%. 
Fixer nie zmienia koloru produktów na jaki jest aplikowany. Bardzo szybko wysycha i nie pozostawia żadnej tłustej warstwy, pokrywając jedynie twarz transparentną powłoką.


Oczywistym jest, że mgiełki nie stosuję na co dzień, tylko w te dni kiedy wiem, że mój makijaż musi pozostać świeży na dłużej, oraz na wszelkie "większe wyjścia". Codzienne stosowanie mgiełki mogłoby znacznie przesuszyć moją cerę, a do tego doprowadzić nie chcę. 


Niestety mgiełka nie ma rewelacyjnych składników, ma też dość wysoko w składzie alkohol. Fixer jest jednak produktem, którego nie stosujemy często, więc nie dramatyzowałabym za bardzo z powodu kiepskiego składu.
Zmywanie mgiełki też nie jest problemem, dobrze schodzi przy użyciu dobrego płynu micelarnego, a po zastosowaniu żelu do mycia twarzy po produkcie nie pozostaje nawet ślad. 


Mgiełkę znajdziecie w Rossmannie. Jej koszt to ok. 12,00 zł.

A Wy macie jakieś doświadczenie z produktami do utrwalania makijażu?

Do następnego!

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Kallos Blueberry - maska jagodowa do włosów | Hit czy kit?

Kallos Blueberry - maska jagodowa do włosów | Hit czy kit?
Wyobrażacie sobie rozczesywanie włosów, bez nałożenia na nie wcześniej odżywki?  Bo ja nie! Regularnie stosuję odżywki do włosów, a moimi ulubionymi są te w sprayu od Gliss Kur. Jednak dwa razy w tygodniu funduję moim włosom maseczkowe spa, w celu ich dogłębnego odżywienia i nawilżenia . W ubiegłym miesiącu kupiłam w Naturze opakowanie maski Kallos. Ciężko było mi się zdecydować, bo wybór masek był spory - bananowa, witaminowa, keratynowa, aloesowa, wiśniowa, mleczna.. ostatecznie zdecydowałam się na mniejsze opakowanie maski Kallos Blueberry, która kosztowała  niecałe 5 zł. 


Zdziwił mnie jednak zapach maski - spodziewałam się stricte owocowych nut, a w moje nozdrza wdarł się zapach kwiatowych perfum. Nie żebym czuła się tym faktem rozczarowana, bo zapach jest ładny, jednak nazwa sugeruje coś zupełnie innego.


Maska ma ładny, biały kolor, jest treściwa, dość gęsta i nie spływa od razu z naszej dłoni. Dwie porcje ładnie pokrywają moje średniej długości włosy. Po nałożeniu maski na włosy owijam je jeszcze na jakieś 15- 20 minut ręcznikiem i po tym czasie spłukuję ją z włosów.


Po wysuszeniu możemy cieszyć się miękkimi i odżywionymi włosami. Są wyraźnie nawilżone i lśniące, do tego zapach maski wnika we włosy i możemy cieszyć się dodatkowo pięknym zapachem. 
Maskę stosuję jednak nie częściej niż 2 razy w tygodniu, ponieważ obawiam się, że częstsze stosowanie mogłoby za bardzo obciążyć moje delikatne włosy. 
Mnie maska przekonała i chętnie zapoznam się z pozostałymi wariantami. Dużym plusem jest także możliwość kupienia mniejszych opakowań. Cena także przemawia na korzyść maski.


A Wy jakie macie doświadczenie z maskami Kallos?  Która u Was spisuje się najlepiej?

Do następnego!

sobota, 9 kwietnia 2016

Marcowe odkrycia blogowe

Marcowe odkrycia blogowe
Jak co miesiąc chcę podzielić się z Wami blogami, na jakie udało mi się w ubiegłym miesiącu trafić w sieci. Tak zainteresowały mnie treścią jaką na nich znalazłam, że zostałam u nich na stałe. Zainteresowane? Oto one!

źródło: http://magdanawakacjach.blogspot.com/


Magda zabiera nas w podróż w swój kosmetyczny świat, który my, blogerki, tak bardzo lubimy. Na blogu znajdziecie sporą dawkę ciekawych informacji dotyczących nowinek kosmetycznych i wszelkiej masy recenzje kosmetyczne. Wśród kosmetycznych postów znajdziecie też kilka słów na temat ciekawych seriali lub książek, propozycje makijażu czy ciekawe zakupy kosmetyczne.


źródło http://www.balbinaogryzek.pl/

Blog pisany niezwykle lekkim piórem, co da się zauważyć na pierwszy rzut oka. Stylistyka bloga niezwykle mi się podoba, widać w niej wyraźną charyzmę autorki. Posty głównie z kategorii kosmetycznej, bardziej ukierunkowane na pielęgnację niż kolorówkę. Ale znajdziecie też m.in. posty z poradami np. z warsztatów fotograficznych o ciekawych trickach pomocnych przy zdjęciach. Włosomaniaczki też znajdą coś dla siebie. Posty czytam z nieukrywaną przyjemnością!

źródło http://homeonthehill.pl/

Jeśli szukacie inspiracji  do urządzenia własnych czterech ścian to koniecznie zajrzyjcie na bloga. Znajdziecie tu porady jak urządzić np. pokój dla dziecka, lub jak niewielkim kosztem odświeżyć pomieszczenia i dać im nowe życie. Dekoracje do domu D.I.Y? Proszę bardzo, pomysłów na blogu sporo. Bardzo lubię też serię postów "drobne przyjemności" w których autorka dzieli się z nami ciekawymi przepisami, czy dobrym książką lub filmem. Do tego wszystko okraszone fenomenalnymi zdjęciami. Aż miło znów tam zajrzeć.

Jeśli jeszcze nie znacie blogów, to zachęcam do zapoznania się!

Do następnego!

piątek, 1 kwietnia 2016

O nie kolego! Z tego przyjaźni nie będzie.......

O nie kolego! Z tego przyjaźni nie będzie.......
........ to była pierwsza moja myśl, kiedy pewnego pięknego wieczoru użyłam do demakijażu oczu tego cudaka od Evree. O ile z innymi produktami Evree z którymi mam, lub miałam styczność, stosowanie kończyło się wzajemną akceptacją, tak w tym  przypadku ten produkt okazał się dla mnie totalną klapą i katastrofą!



Pech chciał, że wpadł  mi w oko na promocji w Naturze, kiedy robiłam zakupy produktów pierwszej potrzeby. Moja kobieca ciekawość dotycząca nowinek  kosmetycznych  w tym przypadku znów wzięła nade mną górę, ale w tym przypadku  zamiast wielkiego "wow"jest olbrzymie "nie!"

Sama jednak poniekąd  jestem sobie winna, bo nawet dobrze nie zapoznałam się ze składnikami produktu, a już wrzuciłam go do koszyka. Dopiero w domu zorientowałam się, że płyn do demakijażu to tak naprawdę kombinacja 3 olejków:

  • rycynowego
  • makadamia
  • ostropestu 

Stwierdziłam, że może nie będzie tak źle, bo choć nie przepadam za płynami do demakijażu, szczególnie dwufazowymi, które mają często oleistą warstwę, tak mimo wszystko niektóre okazywały się całkiem niezłe. Niestety, z pewnością nie ten.

Płyn rozlewa się z butelki, tłuści mi palce i samą buteleczkę, która ciągle wyślizguje mi się z dłoni. Makijaż zmywa bez rewelacji, bardziej rozmazując niż usuwając, w dodatku  pozostawia tak niemiłosiernie tłusty i lepki film na oczach i ich okolicy, że pomyślałam w pewnym momencie, że chyba bez różnicy byłoby, jeśli w tym momencie wyciągnęłabym zwykły olej i próbowałą nim zrobić demakijaż oczu. Film jest na tyle uciążliwy, że nawet nie do końca czułam, że się go pozbyłam po zastosowaniu żelu do mycia twarzy. 



Próbowałam do niego zrobić jeszcze 2 lub 3 podejścia, ale się poddałam, bo za każdym razem wydawał mi się jeszcze gorszy. Płyn wyląduje w koszu, bo nie mam na niego siły. 

Przykro mi Evree, bardzo lubię Wasze produkty, ale w tym przypadku chyba strzeliliście sobie w kolano.

A Wy go znacie?

Do następnego! 
Copyright © 2014 Moja strefa relaksu , Blogger